piątek, 29 marca 2024

Kultura i rozrywka

  • 2 komentarzy
  • 10073 wyświetleń

„Okruchy wspomnień” (28)


HISTORIA PEWNEGO POMNIKA, cz. 1
     Turyści i miejscowi którzy jadą w kierunku Augustowa nie mogą nie dostrzec na skrzyżowaniu w Tamie rzucający się w oczy Pomnik po lewej stronie drogi na Woznawieś. Jego historia ma już 31 lat i jest dowodem nieprawdopodobnego zrywu patriotycznego mieszkańców Grajewa i okolic w trudnych latach stanu wojennego. Zrywu, który ludzi zjednoczył i dlatego zakończył się sukcesem. Z tych względów wart jest szczególnego zapamiętania i oddania szacunku wobec szczególnie zasłużonym dla tej sprawy ludziom dobrej woli.                                                                    
          
Była to wiosna, chyba marzec 1984, trzeci rok stanu wojennego. Po niedzielnej Mszy św. znalazłem się w zakrystii kościoła Św. Trójcy. Z zainteresowaniem wpatrywałem się w ordery na marynarce starszego Pana, który zawsze na niedzielnej sumie towarzyszył księdzu z tacą a na procesjach nosił baldachim. Ów pan to Antoni Bielecki. Stary Akowiec opowiedział o swoich odznaczeniach. Jeden z nich otrzymał za Grzędy. Odżyło moje wspomnienie z dzieciństwa. O wielkiej bitwie na Grzędach usłyszałem po raz pierwszy jako kilkuletni chłopiec od Mamy, która przeżyła okupację w Grajewie. Był to powracający temat powojennych spotkań, biesiad i rozmów mimo prześladowczych działań Urzędu Bezpieczeństwa usiłującego wszystko co było związane z tą nazwą sprowadzić do poziomu szeptanej pokątnie historyjki. O laniu jaki sprawili tam nasi żołnierze Armii Krajowej Niemcom opowiadano z dumą. Mówiono o blisko tysiącu zabitych hitlerowców. Z  podniesionym czołem i satysfakcją wspominali o tej strasznej walce, ci co przeżyli. Zapamiętałem wspomnienie emerytowanego dyrektora Szkoły Podstawowej w Pieńczykówku pana Kuczewskiego. Jako kilkunastoletnie pachole widział setki zabitych żołnierzy niemieckich przywożonych furmankami do wsi z pola bitwy. Nazwą Grzędy szybko stała się grajewską legendą, której bohaterowie żyli i pracowali pośród nas. Właśnie ostatni, nieliczni uczestnicy Bitwy dzisiaj dożywają swoich dni. Pan Antoni Bielecki opowiedział o bezskutecznych próbach upamiętnienia poległych kolegów pomnikiem. Z kronikarskiego obowiązku mam obowiązek wspomnieć, że byłem wówczas przewodniczącym Prezydium Miejskiego Komitetu Stronnictwa Demokratycznego. Ta społeczna funkcja stwarzała szansę na legalną realizację marzenia starego żołnierza. Władza propagandowo dążyła do zgody narodowej, tym samym mogła tu pójść na ustępstwa. Dokładnie 8 września 1984 roku przypadała 40-ta rocznica Bitwy. Warto było spróbować. Zostały uruchomione oficjalne procedury prawne. MK SD uchwalił projekt upamiętnienia poległych żołnierzy 9 Pułku Strzelców Konnych AK. Na specjalnie zwołanym zebraniu inicjatywę formalnie wsparło środowisko kombatanckie i rodziny poległych. Cennej podpowiedzi udzielił nam nadleśniczy Zdzisław Kostecki. W celu ominięcia długotrwałych procedur i starań o zezwolenie na budowę miał być nie pomnik a obelisk. Temat dojrzał do postawienia na Komisji Współdziałania Międzypartyjnego. To było takie ciało do uzgadniania wspólnego stanowiska w najważniejszych sprawach dotyczących społeczności Grajewa. Na zebraniu ze  strony lokalnego kierownictwa PZPR padło krótkie „Nie!” przy biernej postawie ZSL. I tak tej inicjatywie ukręcono łeb już na starcie. W nieoficjalnych komentarzach od zorientowanych osób trzecich usłyszałem by się temu nie dziwić, ponieważ po wojnie ci sami Akowcy strzelali do tzw. Władzy Ludowej. Szansą na przeforsowanie projektu prawdopodobnie okazał się desant  „Słowik 5”. W Bitwie, w składzie 9 PSK AK walczyła pięcioosobowa grupka sowieckich zwiadowców zrzucona wcześniej na spadochronach w okolice Rajgrodu na tyły frontu niemieckiego, gdy za Biebrzą stali już Rosjanie. Sprawa poszła do negocjacji na szczeblu wojewódzkim. Niewielką rolę piątki Rosjan wykonujących swoje zadania można byłoby pominąć ryzykując jednak definitywne odrzucenie pomysłu. Zwyciężył zdrowy rozsądek. Najważniejszym celem było trwałe upamiętnienie Bitwy – legendy, poległych Akowców i pacyfikacji wioski Grzędy. W Łomży sprawie bardzo pomógł kol. Marian Mieszkowski przewodniczący WK SD, syn przedwojennego oficera kawalerii. Jak go znam, zapewne cierpliwie przekonał Towarzyszy, że socjalizm na tym nie ucierpi. W wyniku jego perswazji Wojewódzka Komisja Współdziałania Międzypartyjnego podjęła uchwałę na „Tak!”. A czas płynął. Był już czerwiec. Do 40 – tej Rocznicy Bitwy pozostały niecałe trzy miesiące. Nie było wtedy ważne czy ktoś grał na zwłokę, ani na sceptycyzm niektórych co do wykonalności zadania w terminie. Ustaliliśmy z nadleśniczym Kosteckim i architektem Jerzym Talagą miejsce na Obelisk. Wybór padł na skrzyżowanie na Tamie, wprost naprzeciw krzyża Powstańców Styczniowych „Wawra”, po lewej stronie przy drodze do Woznejwsi. Doskonałe, widoczne miejsce dla turystów. Po kilku wyjazdach w okolice Białaszewa natrafiliśmy na odpowiedniej wielkości i kształtu głaz. Jerzy Talaga natychmiast przystąpił do projektowania. Na posiedzeniu w dniu 20 czerwca PRON (taki Front Jedności Narodu w stanie wojennym), któremu przewodniczył Władysław Urbanek, z udziałem władz Grajewa i Rajgrodu, partii politycznych i organizacji społecznych, projekt wraz z makietą został zatwierdzony a mnie powierzono funkcję realizatora Idei w roli przewodniczącego Komitetu Fundacji i Budowy. Na dwa i pół miesiąca przed planowanym terminem realizacji Komitet był bez pieniędzy. Możliwości były dwie: czekać na lepsze czasy, dać się na spokój, nie szarpać się i spasować, albo zacząć działać na „wariackich papierach”. W najbardziej optymistycznych wariantach nie przypuszczałem, że ta inicjatywa spotka się z tak solidarnym, konkretnym odzewem ze strony Grajewian. Zaczęło się, że Jerzy Talaga zadeklarował swoje dzieło jako usługę nieodpłatną. Rozpoczęliśmy zbiórkę pieniędzy. Listy dobrowolnych wpłat znalazły się chyba we wszystkich zakładach pracy. Zbierano pieniądze na ten cel nawet w szkołach. W akcję zaangażowali się członkowie Prezydium MK SD. Skrzydeł dodali rzemieślnicy i drobni sklepikarze pogardliwie nazywani prywaciarzami. Pamiętam, że w tym środowisku skuteczną zbiórkę prowadził Kazimierz Kalski, w ZOZ Zofia Smółko, farmaceutka w szpitalnej aptece, zbierali jeszcze ochotnicy inni: w STW, w ZAKREM, w Nadleśnictwie Rajgród. Sam również jeździłem po wszystkich prywatnych sklepikach. Chyba po trzech tygodniach takiej akcji, z drobnych datków uzbierała się spora suma. Był już jakiś mały oddech, cień optymizmu ale na krótko. Po przeanalizowaniu wszystkich kosztów okazało się, że mamy pieniądze częściowo na montaż i na odlew tekstu. To było klasyczne porwanie się z motyką na Księżyc. Wtedy zaczęły dziać się cuda.            

                                                       
 Na zdjęciu: nadleśniczy Z. Kostecki, J. Talaga, W. Jerulank i autor podczas pierwszych oględzin miejsca.


                                        Za tydzień odcinek 2
                                                        Antoni Czajkowski

 

 

Archiwum felietonów

Komentarze (2)

Znałem Pana Antoniego Bieleckiego, który kupił plac od mojego dziadka. Uczyłem się też w podstawówce i liceum z jego wnuczką Celiną. Przyznaję jednak ze wstydem, że o jego działalności w AK nic nie wiedziałem. Niecierpliwie czekam na dalszą część wspomnień...

Pozdrawiam pana Zdzisława ze zdjęcia.

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.